Chery przyszła na łąkę. Dzień był piękny, słoneczny. Trawa sięgała jej aż do szyi. Gdy nastaje lato, cierść jej robi się rzadsza, a na zimę gęstsza i grubsza. Popatrzyła na drzewo i podeszła do niego powoli. Zadarła głowę i zwróciła uwagę na ptaka, który ładnie śpiewał, ale niestety się jej wystraszył. Skierowała się na środek łąki i stanęła równo. Zadarła pysk ku górze, po czym bardzo głośno i gładko zawyła. Chciała być sama, więc możliwe, że wystraszyła większość zwierząt. Ptaki z sąsiednich drzew odleciały, mocno trzepocząc skrzydłami. Na skraju łąki dostrzegła sarnę. Miękka powłoka jej serca pękła i włączył się instynkt drapieżcy. Wróciła do drzew. Postanowiła, że schowa się za nimi. Podeszła bliżej do sarny, ale tak, by wiatr nie zdradzał jej położenia, ani żeby sarna jej nie zauważyła. Nastawiła uszy i zrobiła krok. Po nim następny i następny, wpatrując się w przyszłą ofiarę. Z daleka obiegł zwierzynę szelest. Spłoszyła się i zaczęła uciekać w przeciwną stronę do wadery. Oczywiście Cheryl automatycznie rzuciła się w pogoń za sarną. No dobra, tak też może być. Chociaż miałam inny plan. - Pomyślała, biegnąc przy tylnych kopytach sarny. Trochę przyspieszyła, ale sarna udeżyła ją w bok. Odskoczyła trochę i znalazła się tym razem trzy metry od sarny. - Nie kochana, jak zaczęłyśmy, to skończymy. - Powiedziała cicho do sarny, wiedząc, że i tak jej nie rozumie. Trochę nie mogła złapać tchu, bo dostała w płuca. Podbiegła do jej zadu i rzuciła się na nią, ze wszystkich sił wbijając pazury w jej tył. Ugryzła ją w kłąb, zadawając jej tym samym głęboką ranę. - No połóż się! - Krzyknęła, warcząc na zwierzę. Głupia sarna. Pomyślała i wbiła jej pazury do szyi. Teraz ofiara zatrzymała się i próbowała wierzgać, to na przód, to znów do tyłu. Cheryl ostatecznie wbiła pazury w jej pierś i wgryzła się w szyje. Dobranoc. Pomyślała, jeszcze przed wyszarpnięciem jej kawałka tchawicy. Wybiła głowę sarny z właściwego miejsca, gdy ta padła na wilczyce. Trochę bolał ją bok po uderzeniu, tak samo płuca, bo dostała też w nie kopytem. Z trudem wyszła spod wielkiego ciała. Stanęła nad jej głową i poczuła, że ta jeszcze oddycha. Zacisnęła kły na jej tchawicy, przytrzymała tak chwilę i wyprostowała się. Jestem cała w krwi... Pomyślała patrząc na swoje łapy. Trudno. Była głodna, więc zaczęła powoli jeść. Gdy jedna trzecia sarny zniknęła, postanowiła, że odejdzie. Za chwilę pewnie zlecą się inni mięsożercy, a ona nie miała już siły się bronić. Zrobiła krok i poczuła pieczenie. Odwróciła się i zobaczyła, że ma trochę rozcięty bok. Serio? No nie... i odeszła w stronę rzeki, by tam umyć swoje rany i spróbować się trochę opatrzyć. Na białej sierści było widać mocno czerwoną krew, nie tylko kopytego zwierzęcia.
[z/t]